Jak dodają, w przypadku niemieckim rozwiązaniem kryzysu powołań mogłoby być właśnie wyświęcanie żonatych; nie w zamian księży żyjących w celibacie, ale jako wsparcie dla nich. Inicjatywa „pro concilio” definiuje się jako grupa nawołująca Kościół katolicki do odnowienia w rzekomym duchu soborowym. środa, 12 lutego 2020Papież Franciszek ucina spekulacje. Jest decyzja ws. żonatych księży | Gray Mr#Gray_Mr Zastępcza żona dla żonatych mężczyzn 40 /1 . EN_01594859_0001. JAM. Story from Jam Press (Surrogate Wife) Pictured: Babi Palomas. 'I charge $30,000 to be a 4. Działalność Centrum Turysty Księży Młyn obejmuje sprzedaż pamiątek i książek o Łodzi oraz warsztaty grupowe dla dzieci i młodzieży nawiązujące do tradycji włókienniczych miasta. Skarpeciaki, bałwaniaki, a także gra typu escape room, zwiedzanie z przewodnikiem osiedla domów robotniczych, również w formie gry miejskiej Temat żonatych księży wpisano bowiem w dokument określający program dyskusji na trwającym synodzie. REKLAMA celibat Nasza Europa papież Franciszek Watykan kombinasi warna cat rumah krem dan abu abu. Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną Eucharystię, spotkam kapłana, który, jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony, przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Powraca więc idea wyświęcania na kapłanów tak zwanych viri probati – sprawdzonych w małżeństwie, doświadczonych mężczyzn, którzy, jako mężowie i ojcowie rodzin mogliby zostać dopuszczeni do niektórych czynności kapłańskich. Czy to rzeczywiście koniec świata, rozwodnienie doktryny Kościoła i sprzeniewierzenie się apostolskiej tradycji? A może początek nowej schizmy w Kościele? Od razu dopowiem – nie jestem zwolennikiem idei udzielania święceń kapłańskich żonatym mężczyznom. Widzę plusy i minusy takiego rozwiązania (z przewagą minusów), jednak gdyby Kościół poszedł tą drogą, nie będzie to dla mnie powód do dramatu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Najpierw jednak pewna uwaga wstępna: poważniejszym problemem od malejącej obecnie liczby powołań jest marna jakość kapłaństwa wielu spośród już wyświęconych prezbiterów. Myślę, że jest to między innymi efekt długich lat różnego rodzaju błędów i zaniedbań, a także pielęgnowania klerykalizmu – zarówno przez duchownych, jak i przez świeckich. Przyzwyczailiśmy się więc od bardzo dawna – także w Kościele w Polsce – do budowania i podtrzymywania obrazu księdza jako wszystkorobiącego, omnipotentnego i wszechuzdolnionego duchowego herosa, który wiedzę, kompetencje i wszelkie umiejętności otrzymuje nieomal w sposób wlany wraz ze święceniami i w związku z tym należy mu się szczególna estyma oraz uznanie za niekwestionowany autorytet. Część księży taki obraz ochoczo podjęła i tak rozgościła się w jego mamiącej ułudzie, że za żadne skarby nie chciałaby go już porzucić, nawet zdając sobie sprawę z tego, że znaleźli się w zabójczej dla ich kapłaństwa pułapce. Inni z kolei, wyczuwając niebezpieczeństwo, zdołali postawić sobie i fałszywym narracjom rozsądne granice. To właśnie jest ta zdrowa i – jestem o tym przekonany – większa część kapłanów. Dla nich zresztą celibat nie jest zazwyczaj największym problemem. A my, świeccy? Nam w wielu wypadkach wygodniej było pielęgnować nadwartościowy i zwalniający z odpowiedzialności za Kościół obraz podziwianego przez wszystkich kapłana-herosa. Tak było nam na rękę. W gruncie rzeczy nasza rejterada na z góry upatrzone, komfortowe pozycje stanowiła jednak ukrytą formą opresji – przemocowego nadużywania kapłanów z ukrytym komunikatem w tle: spróbuj nie podołać, spróbuj zawieść, musisz sobie poradzić, musisz być przykładem. Wielu nie podołało. Owszem, nie tylko dlatego, że zbyt wiele od nich oczekiwaliśmy. Trudno pominąć takie przyczyny jak samotność, przemęczenie, brak wsparcia i braterskiej pomocy w kapłańskim środowisku, niezrozumienie a nawet mobbing ze strony przełożonych, itd. Nie zmienia to jednak faktu że mamy dziś wśród księży pewną część tych, którzy właśnie dla takiego nadwartościowego obrazu oraz z innych jeszcze nieuporządkowanych pobudek w kapłaństwo poszli, a Kościół nie zdołał należycie zweryfikować ich powołania. W pewnym momencie ten stan musiał się odsłonić. Jeśli, nie daj Boże, za kilkanaście lub za kilkadziesiąt lat w Europie będziemy w sytuacji, gdy na spotkanie z kapłanem trzeba będzie czekać kilka miesięcy, obojętne stanie się nam, czy odwiedzi nas celibatariusz, czy człowiek żonaty Dziś spotkamy więc niejednokrotnie nie tylko kapłanów w kryzysie, ale także kapłanów bez powołania. Można oczywiście – nawet trzeba – pomóc im uratować ich kapłaństwo. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Dla niektórych jedynym wyjściem wydaje się przeniesienie ad laicatum – nie za karę, ale po to, żeby mogli żyć w zgodzie z sobą i z Bogiem. Kościół musi im mądrze w tym towarzyszyć – być może także modyfikując w tym zakresie pewne procedury. Niezależnie od tego trudno jednak nie zauważyć faktu, że jak bumerang powraca kwestia braku kapłanów. Nawet jeśli będą zdrowsi, stabilniejsi, dojrzalsi, autentyczni w swym powołaniu – co z tego, jeśli będzie ich coraz mniej? Czy lepsza jakość przełoży się na większą ilość? Czy ci gorliwi, rozpaleni Bożym ogniem, pociągną za sobą innych? Czy radykalizm ich życia zainspiruje i rozbudzi kolejne, autentyczne powołania? Nie sposób tego przewidzieć. Niewątpliwie w kontekście spadku powołań, na nowo, z jeszcze większą siłą wraca pytanie o rolę świeckich w Kościele – o ich zaangażowanie w nauczanie, ewangelizację, rozmaite formy duszpasterstwa i posługi. Dziś już nie sposób pomyśleć sobie Kościoła przyszłości bez dobrze rozumianego partnerstwa i braterstwa duchownych oraz świeckich we wspólnym dziele apostolstwa dla Bożego królestwa. Im szybciej zrozumieją to duchowni – chodzi o tę ich część, która wciąż traktuje świeckich z nieufnością, jako zagrożenie dla swej pozycji – tym prędzej zobaczymy tego dobre owoce. Nie można jednak rozstrzygnąć, czy będzie to zarazem wystarczająca odpowiedź na kryzys samego kapłaństwa. Czy zatem w Europie również nadchodzi nieuchronnie epoka viri probati? W tej chwili nic jeszcze nie jest przesądzone. Nie jesteśmy przecież w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji potencjalnego przebudzenia wiary. Wolę więc postawić pytanie nieco inaczej: A co, jeśli nadejdzie? Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną eucharystię, spotkam kapłana, który jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony właśnie przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, zamknął za sobą drzwi swojego mieszkania, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Otóż z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Będę uczestniczył w ważnie odprawionej Eucharystii, Pan Jezus na ołtarzu – jak zawsze – stanie się realnie obecny, a ja przyjmę go – jak co dzień – w komunii świętej. Zresztą, nieraz już tak bywało. W czasie moich podróży do Libanu, śladami św. Szarbela, niejednokrotnie uczestniczyłem w Eucharystii celebrowanej przez moich braci katolików z Kościoła maronickiego. Czasami Mszę Świętą odprawiał mnich, który ślubował czystość ubóstwo i posłuszeństwo, czasami proboszcz zwykłej parafii – mąż i ojciec (w kościele maronickim żonaci mężczyźni mogą być księżmi). Do mojego doświadczenia wiary i do przeżywania relacji z Jezusem nie wniosło to niczego dramatycznego. Niewątpliwie w kontekście spadku powołań, na nowo, z jeszcze większą siłą wraca pytanie o rolę świeckich w Kościele – o ich zaangażowanie w nauczanie, ewangelizację, rozmaite formy duszpasterstwa i posługi. Dziś już nie sposób pomyśleć sobie Kościoła przyszłości bez dobrze rozumianego partnerstwa i braterstwa duchownych oraz świeckich we wspólnym dziele apostolstwa dla Bożego królestwa. Owszem, rozumiem tych, którym celibat kapłanów wiele ułatwia. W istocie jest przecież po to, aby w szczególny sposób podkreślać znaczenie i głębię tajemnicy, która została im powierzona. Jest więc darem, więcej nawet – charyzmatem na rzecz tej tajemnicy, podkreślając misteryjny charakter szafowania sakramentami oraz niepowtarzalny, właściwy duchownym sposób głoszenia słowa w ramach liturgii eucharystycznej. Rozumiem więc, że niektórym świeckim trudniej będzie poruszać się w przestrzeni sacrum bez tego znaku; być może także trudniej będzie niektórym kapłanom zachować pogłębioną świadomość daru i tajemnicy, którymi, zostali obdarzeni. Nie zmienia to jednak faktu, że celibat z tym głównie się wiąże, a jego ewentualne zniesienie może mieć konsekwencje nie tyle dla samych prawd wiary, co raczej dla sposobu ich przeżywania. To jednak w dużej mierze będzie zależało od nas. Czuję, że to właśnie leży na sercu papieżowi Franciszkowi. To samo, co dla wielu polskich katolików, może być wielką trudnością, dla amazońskich wiernych stanie się być może ogromną szansą. Nie przeżywam tego w kategoriach herezji, zdrady i zamachu na tożsamość Kościoła. Mam wśród libańskich przyjaciół katolickich księży, którzy są żonaci. Znam ich pracę, znam również problemy – zalety i wady ich stanu i stylu życia, począwszy od tych duszpasterskich, a na osobistych skończywszy. Wiem, że Papież słucha głosu ludzi Kościoła i szuka dla niego najlepszych dróg – nie okazji do zmiany prawd wiary, ale sposobu na pogłębienie ich przeżywania, tak aby dla wielu owo przeżywanie było w ogóle możliwe. Jeśli, nie daj Boże, za kilkanaście lub za kilkadziesiąt lat w Europie będziemy w sytuacji, gdy na spotkanie z kapłanem trzeba będzie czekać kilka miesięcy, obojętne stanie się nam, czy odwiedzi nas celibatariusz, czy człowiek żonaty – bylebyśmy tylko mogli częściej Jezusa do serca przyjmować. Dlatego nazywanie Papieża heretykiem uważam za najwyższą formę arogancji, braku odpowiedzialności i czegoś, co można nazwać sentire cum Ecclesia – współodczuwania z Kościołem. Zamiast więc załamywać ręce nad upadkiem Kościoła, pomyślmy raczej nad tym jak uczynić go silniejszym, piękniejszym i bardziej kochanym. A to zawsze jest operacja, którą najpierw musimy wykonać na własnym sercu. * * * Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku Aleksandra Bańki. Подобається Поширити Поскаржитись Соціальні мережі Змінити публікацію Видалити публікацію KARA NA "WIELKI BABILON"Wielka Nierządnica171 Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających siedem czasz,i tak odezwał się do mnie:«Chodź, ukażę ci wyrok na Wielką Nierządnicę1,która siedzi nad wielu wodami, 2 z którą nierządu się dopuścili królowie ziemi,a mieszkańcy ziemi się upiliwinem jej nierządu».3 I zaniósł mnie w stanie zachwycenia na ujrzałem Niewiastę siedząc…БільшеKARA NA "WIELKI BABILON"Wielka Nierządnica171 Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających siedem czasz,i tak odezwał się do mnie:«Chodź, ukażę ci wyrok na Wielką Nierządnicę1,która siedzi nad wielu wodami, 2 z którą nierządu się dopuścili królowie ziemi,a mieszkańcy ziemi się upiliwinem jej nierządu».3 I zaniósł mnie w stanie zachwycenia na ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii imion bluźnierczych,mającej siedem głów i dziesięć A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat,cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły,miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwościi brudów swego A na jej czole wypisane imię - tajemnica:"Wielki nierządnic i obrzydliwości ziemi".6 I ujrzałem Niewiastę pijaną krwią świętych i krwią świadków widząc ją bardzo się I rzekł do mnie anioł:«Czemu się zdumiałeś?Ja ci wyjaśnię tajemnicę Niewiastyi Bestii, która ją nosi,a ma siedem głów i dziesięć Bestia, którą widziałeś, była i nie ma jej,ma wyjść z Czeluści, i zdąża na zdumieją się mieszkańcy ziemi,ci, których imię nie jest zapisane w księdze życiaod założenia świata -spoglądając na Bestię,iż była i nie ma jej, a ma Tu trzeba zrozumienia, o mający mądrość!Siedem głów to jest siedem tam,gdzie siedzi na nich "/> I siedmiu jest królów:pięciu upadło,jeden istnieje,inny jeszcze nie przyszedł,a kiedy przyjdzie, ma na krótko A Bestia, która była i nie ma jej,i ona jest ósmym,a jest spośród siedmiui zdąża na A dziesięć rogów, które widziałeś, to dziesięciu jest władzy królewskiej jeszcze nie objęli,lecz wezmą władzę jakby królowie na jedną godzinę wraz z Ci mają jeden zamysł,a potęgę i władzę swą dają oni Ci będą walczyć z Barankiem,a Baranek ich zwycięży,bo Panem jest panówi Królem królów -a także ci, co z Nim są:powołani, wybrani i wierni».15 I rzecze do mnie:«Wody, które widziałeś,gdzie Nierządnica ma siedzibę,to są ludy i tłumy,narody i A dziesięć rogów, które widziałeś,i Bestia -ci nienawidzić będą Nierządnicyi sprawią, że będzie spustoszona i naga,i będą jedli jej ciało,i spalą ją bo Bóg natchnął ich serca, aby wykonali Jego zamysł,i to jeden zamysł wykonali -i dali Bestii królewską swą władzę,aż Boże słowa się A Niewiasta, którą widziałeś, jest to Wielkie Miasto,mające władzę królewską nad królami ziemi». Ap 17 Zawsze na drugim miejscu - o tym jak to jest być żoną księdza (greckokatolickiego)?Grafik dnia jest dostosowany do tego, o której mąż odprawia mszę, a przecież ma też inne obowiązki – nabożeństwa, spowiedź, wyjazdy do chorych, pracę w szkole. Nie mogą mu w tym przeszkadzać zwykłe obowiązki domowe, typu odwożenie dzieci do szkoły. Nie ma mowy, żeby odwołać albo przesunąć mszę z tego powodu, że dziecko trzeba zawieźć na zajęcia do szkoły IWONĄ MARCISZAK, teologiem, żoną księdza greckokatolickiego,rozmawia TOMASZ MAĆKOWIAKCzy współczesna dziewczyna byłaby w stanie udźwignąć rolę żony duchownego, tak jak pani?Jeśli jest to wierna Kościoła Greckokatolickiego, to będzie jej łatwiej, bo ona zna taki model – z pewnością spotkała żonatego księdza, jego żonę i dzieci. Ma na ten temat jakieś wyobrażenie. Ale jeśli jest to kobieta z Kościoła Rzymskokatolickiego, która z żonatym księdzem się nie spotkała, to chyba byłoby jej znacznie trudniej. A czym się różni pani życie od życia pani koleżanek, znajomych, osób w podobnym wieku i sytuacji życiowej, których mężowie są świeckimi osobami? Różnice są spore. Duchowe, religijne, ale też praktyczne – nawet w organizacji życia w domu. Najistotniejsze jest chyba to, że w rodzinie księdza jest się zawsze na drugim miejscu. Na pierwszym miejscu jest praca i posługa męża, bo parafia jest najważniejsza. Dopiero potem jest cała reszta. Świadomość tego bywa czasami trudna. Czyli nie ma kompromisów?Na tej płaszczyźnie nie ma. Decydując się na taki związek, kobieta decyduje się też na takie życie. Znam kobiety, które zajęły się domem i świadomie zrezygnowały z pisania doktoratu, żeby mąż mógł pisać doktorat. Z byciem żoną księdza jest trochę podobnie? Trochę tak. Akurat znam to bardzo dobrze, bo my z mężem razem kończyliśmy studia doktoranckie w Warszawie. Mąż teologię pastoralną, a ja teologię dogmatyczną. I on doktorat napisał i obronił, a ja nie, bo w międzyczasie urodziło się nam czworo dzieci. Wiem, że takie decyzje podejmuje więcej małżeństw, to się zdarza. Mimo to uważam, że trudno to porównać do życia żony księdza. Różnica jest taka, że każdą małżeńską umowę, każdy kompromis można przegadać i ewentualnie zmienić. A ja kapłaństwa mojego męża nie zmienię. On zawsze będzie kapłanem. Ten wybór rzutuje na całą resztę życia. Powiedzmy, że chcemy zmienić mieszkanie. Albo przeprowadzić się do innego miasta. Nie możemy. Są sprawy ważniejsze, jest parafia, są ludzie, których tutaj mamy – oni nas potrzebują. Ale chcę podkreślić, że ta – zdawałoby się – trudność nie jest ciężarem, jeśli jest przyjęta świadomie. Pani tę trudność odczuwa?Na różnych poziomach inaczej. Wyrastałam w rodzinie religijnej i mieliśmy kontakt z żonatymi księżmi. Dla mnie to nie była nowość, wiedziałam, na co się decyduję. Są jednak dziewczyny, które wchodząc w taki związek, nie bardzo wiedzą, co je czeka. I pewnie nie jest im potem łatwo. A jak pani wspomina rodziny żonatych księży, które poznała pani wcześniej?Przede wszystkim jako bardzo pracowite, wspólnie zatroskane o parafian, o ich potrzeby. Ja jestem Ukrainką, moi przodkowie zostali przesiedleni w ramach akcji „Wisła”. Wyrosłam na Mazurach, ale środowisko grekokatolików trzymało się razem. U nas nie było cerkwi ani księdza, więc jeździliśmy regularnie na msze do sąsiedniego miasteczka. Chodziłam tam na katechezę, którą prowadziły siostry bazylianki, braliśmy aktywny udział w życiu parafii. Do dzisiaj posługę w mojej rodzinnej parafii pełni żonaty kapłan, bardzo oddany swej pracy, podobnie jak jego pojawiła się myśl, że zostanie pani żoną duchownego? Nie planowałam dla siebie takiej drogi życiowej. Miałam inne marzenia, ale zawsze związane z pracą na rzecz Kościoła. W Warszawie podczas studiów zostałam katechetką przy cerkwi i jednocześnie wśród dzieci rzymskokatolickich przy ul. Żytniej, gdzie codziennie miałam możliwość modlić się w miejscu, w którym modliła się kiedyś św. siostra Faustyna. Męża poznałam w parafii greckokatolickiej w Warszawie, studiował w warszawskim seminarium, później na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. I tak się jakoś poukładało – nie bez przeszkód – że postanowiliśmy się pobrać. Co was połączyło?Mąż pochodzi z Ukrainy i kiedy pisał pracę magisterską, poprosił, żebym mu pomogła wy-gładzić ją językowo, chociaż świetnie znał polski, ale jednak w poprawnym pisaniu wymagał wsparcia. A decyzja o ślubie?Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zastanawianie się. Narzeczeństwo trwało zaledwie trzy miesiące. Kleryk greckokatolicki przed święceniami diakonatu musi się zdecydować, czy się ożeni, czy też woli zostać celibatariuszem – ma wybór. Po przyjęciu święceń już nie może się ożenić. Dlatego musieliśmy się szybko zdecydować. Jesteśmy razem od osiemnastu lat i nie żałuję. Jak wyglądało to narzeczeństwo?No na pewno inaczej…To znaczy?Nie było zwyczajowego chodzenia na randki, do kawiarni, na potańcówki, bo mój narzeczony mieszkał w seminarium, a tam możliwości wychodzenia na zewnątrz były ograniczone. A czym się różni pani życie od życia koleżanek czy krewnych, których mężowie nie są księżmi?Grafik dnia jest dostosowany do tego, o której mąż odprawia mszę, a przecież ma też inne obowiązki – nabożeństwa, spowiedź, wyjazdy do chorych, pracę w szkole. Nie mogą mu w tym przeszkadzać zwykłe obowiązki domowe, typu odwożenie dzieci do szkoły, chociaż akurat u nas zazwyczaj robi to mąż. Nie ma mowy, żeby odwołać albo przesunąć mszę z tego powodu, że dziecko trzeba zawieźć na zajęcia do szkoły muzycznej. Zresztą my, rodzina księdza, bierzemy czynny udział w życiu parafii: idziemy razem na mszę, pomagamy w jej przygotowaniu, prowadzeniu śpiewu, ale też sprzątamy, układamy kwiaty, prowadzimy akcje charytatywne i różne wydarzenia na te potańcówki to już chyba możecie czasem pójść, skoro jesteście po ślubie?Na dyskoteki nie chodzimy, ale na wesela i inne uroczystości owszem. Bardzo lubimy razem do kawiarni? Czasami idziemy sobie gdzieś posiedzieć czy coś zjeść. Do kina, do teatru, jeździmy razem na rowerach i na spędzacie wakacje?Czekamy na stosowny czas, kiedy przyjedzie do nas inny kapłan, który męża zastąpi w parafii, i wtedy możemy wyjechać razem – na tydzień, na dwa, czasem uda się nawet na trzy tygodnie. Albo – i to się częściej zdarza – jadę sama z dziećmi, a mąż zostaje w parafii. Nie ma chwili wytchnienia od tego oficjalnego życia?Mąż jest bardzo zaangażowany. Sąsiednie parafie rzymskokatolickie czasami proszą go o pomoc, więc on tam idzie spowiadać, głosić homilie czy rekolekcje. Prowadzi również duszpasterstwo motocyklistów. Stargard jest niedużym miastem, wszyscy się tu znamy, mojego męża i mnie ludzie rozpoznają na ulicy. Nie ma mowy o anonimowości. A czym się pani zajmuje zawodowo?Jestem teologiem, uczę religii, nie tylko dzieci z rodzin greckokatolickich, ale też rzymsko-katolickich. Bardzo to ciekawe, bo na przykład moich rzymskokatolickich uczniów przygo-towuję obecnie do bierzmowania. A w Kościele Greckokatolickim bierzmowania się udziela dzieciom przy chrzcie. Te drobne różnice są bardzo wzbogacające. Pomagam młodym ludziom, często zagubionym, znaleźć drogę do Boga – czyli robię prawie to samo, co mój mąż. Uczę również języka mąż ksiądz ma swoje domowe obowiązki?Oczywiście. Robi w domu to wszystko, co powinien robić każdy mąż: naprawia pralkę, chodzi na zakupy, sprząta, ma swój dyżur w kuchni. Chodzi z dziećmi do lekarza, odrabia z nimi lekcje, chodzi na wywiadówki. Czuwa, gdy są chore, odwozi na dodatkowe zajęcia. Normalny tato. Taki zupełnie normalny?Z mojej perspektywy tak. Nasza córka ma siedemnaście lat, najmłodsza sześć. Mąż wie, co to znaczy zbuntowana nastolatka, ale też doskonale wie, co to są pieluszki, grymasy dziecięce, choroby. W ubiegłym roku nasze najmłodsze dziecko urodziło się przedwcześnie, martwe. Przeszliśmy przez to bolesne doświadczenie, i ja, i on. To wszystko ma swoje znaczenie w pracy duszpasterskiej. On wie, jak wygląda normalne, zwykłe życie jego parafian na każdej się buntują niejednokrotnie przeciw wychowaniu religijnemu. U was też tak jest?Mam wrażenie, że takie kryzysy są również obecne w rodzinach, w których rodzice głęboko przeżywają wiarę. Dzieci to jakoś wyczuwają i się buntują – choćby z samej chęci buntu, bo według nich Kościoła jest w domu za dużo i nie ma gdzie przed nim uciec. Mamy znajomych, u których do takiej sytuacji doszło. To jest zmęczenie materiału i zdarza się także w rodzinach kapłańskich. U nas na razie rozwija się wszystko dość harmonijnie. Nasz syn ma jedenaście lat i jest ministrantem w parafii mojego męża, jak większość synów naszych księży służy do mszy swojemu tacie. Ale nie zawsze ma na to ochotę i staramy się to zrozumieć, nie namawiamy. Czekamy. A dzieci się nie skarżą na sytuację, w jakiej żyją?Oczywiście, że czasami się skarżą, doskwiera im to, że mają węższe ramki, że są pod stałą obserwacją. A są?No nie da się ukryć! Ksiądz jest osobą publiczną, która uczy innych, jak mają żyć. To się przenosi na rodzinę księdza. Pani też się czuje bacznie obserwowana przez parafian?No pewnie! Ludzie komentują, jak się zachowujemy w kościele, jak się ubieramy, jakim samochodem jeździmy. Mamy cudownych parafian, dlatego nie jest to szczególnie uciążliwe. Ale bycie pod czujnym okiem ma też swoje dobre strony. Kiedy byłam w szpitalu, to parafianie przynosili mojej rodzinie posiłki, przychodzili do mnie w odwiedziny, starali się pomagać, tak jak potrafili. Samochód to tradycyjny temat plotek o rzymskokatolickich księżach! To naturalne, ludzie sprawdzają, jaki status materialny ma ich ksiądz. Kiedy mąż robi zakupy, to niektórzy bacznie się przyglądają, co wkłada do koszyka, czy przypadkiem są tam jakieś luksusowe towary, na które ich nie stać. My jednak żyjemy dość skromnie, więc żadnych luksusów nie nie, da się wytrzymać. To nie jest dokuczliwe, jeśli odpowiednio do tego podejść. Może bardziej przeszkadza to naszym dzieciom. Ja świadomie wybrałam takie życie, im czasami jest trudno, bo one tego nie wybrały, urodziły się w rodzinie kapłana. Nie mają z kim się porównać, bo w okolicy nie ma dzieci, których tato byłby jak sobie z tym radzą?Istnieje w naszej diecezji środowisko rodzin księży greckokatolickich. Spotykamy się parę razy w roku, nasze dzieci też się zaprzyjaźniły i utrzymują ze sobą kontakt, także przez media społecznościowe. To duża ulga dla nich. Wiedzą, że są dzieciaki, które żyją w podobny sposób, mają te same problemy. My – żony księży greckokatolickich – również. Jesteśmy blisko związane, dzwonimy do siebie, spotykamy się, radzimy, tworzymy swego rodzaju wspólnotę. Przed wojną było nawet oficjalne stowarzyszenie żon księży „Dola”, które miało muszkieterskie hasło: Jedna za wszystkie, wszystkie za się spowiadają u taty?Nie. Nie praktykujemy tego, jeśli tylko jest taka możliwość. Dziewczynki, kiedy były małe, spowiadały się u ojca, ale w pewnym momencie zaczęły się wstydzić – to normalne. Gdzie ta spowiedź się odbywała?W cerkwi. Dzieci stały w kolejce do konfesjonału razem z innymi penitentami. I miały świadomość, że w środku siedzi tata? i przyznam, że długo się tego uczyłam. Przecież my też się czasem posprzeczamy i mamy do siebie o coś żal – jak w każdym małżeństwie. Ale kiedy mąż jest w kościele i posługuje jako kapłan, to ja to potrafię oddzielić od tej codziennej szarzyzny. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ja tę różnicę czuję. Ksiądz Twardowski to kiedyś pięknie napisał: „Przed swoim kapłaństwem klękam”.Ja też klękam przed kapłaństwem swojego męża. Słucham jego homilii, z jego rąk przyjmuję czy pani się spowiada u męża?Dwa razy w życiu tak się przytrafiło, bo akurat nie było innego kapłana w pobliżu, a pragnęłam przystąpić do Eucharystii. Jeśli dobrze pamiętam, nie było to aż tak bardzo trudne. Pamiętamy, że oboje nas obowiązuje tajemnica spowiedzi, więc słowa, które tam padają, pozostają tam, gdzie padły. Nie wracamy do tego, już więcej o tym nie rozmawiamy. Być może ta spowiedź pomogła nam nie czuła pani dyskomfortu?Na pewno ta spowiedź była trudniejsza niż zwykle. Czyli jako stała praktyka nie zdaje to egzaminu?Oczywiście, że nie! To nawet nie jest wskazane. Granice ludzkiej prywatności, intymności w relacji z drugą osobą to jest bardzo skomplikowany mechanizm. Nie jest to typowa praktyka. Czy zna pani przypadek dziecka kapłana, które odeszło z Kościoła?Tak, to się zdarza. Niezbyt często, ale jednak. Nie mam tu na myśli formalnej apostazji, tylko po prostu zaprzestanie praktyk, obojętność. Czasem się to łączy z naruszeniem więzi z ro-dzicami, szczególnie z ojcem. Rozwody?Bardzo rzadko, ale, niestety, są. Ksiądz, który się rozwiedzie, nie może już wstąpić w kolejny związek i żyje dalej jak celibatariusz. Ale z bliska takich sytuacji nie znam, więc trudno mi się wypowiadać na temat tego, jak oni potem sobie radzą, czy się kontaktują, jak organizują życie przyczyną rozwodów jest to, że kobiety nie wytrzymują ciśnienia? Nie wiem i nie chciałabym się w to wgłębiać, bo to są ludzkie dramaty. Powiem tylko tyle, że życie w rodzinie, która jest cały czas przy parafii, a ponadto jest cały czas na świeczniku, jest trudne, nawet bardzo trudne. Pani sobie z tym jakoś umie poradzić?Z tym, że w markecie ludzie patrzą, co ja albo mąż wykładamy z koszyka na taśmę? Jak żyje nasza rodzina? Myślę, że sobie radzę. Chciałabym, żeby nasza rodzina była przede wszystkim przykładem wiary, umiejętności radosnego życia nią – to chyba jest żony księży mogą wykonywać świecki zawód, niezwiązany z parafią i żyć zupełnie poza tym światem?Tak. W Polsce może rzadziej, ale na Ukrainie jest normalne, że ksiądz z rodziną mieszka w jednym mieście, a parafię ma w innym. Dla sąsiadów są zwykłą rodziną. Tata rano jedzie do pracy, sąsiedzi mogą w ogóle nie wiedzieć, że jest księdzem. Jego żona pracuje w biurze, dużej firmie, żyje jak normalna, zamężna kobieta. I na msze chodzi do swojej parafii, tam, gdzie mieszka, a nie do sąsiedniego miasta, gdzie jej mąż jest proboszczem. Parafianie tej żony w zasadzie nie widują. Jest to może pewien sposób na bycie anonimowym, zwykłym, bez z mężem mieliśmy już tak wiele różnych sytuacji związanych z naszym życiem: Jak to, żona księdza? W dodatku katolickiego księdza… Dzisiaj opowiadamy to jako anegdoty, ale różnie bywało. To znaczy jak?Na przykład na porodówce pielęgniarka wypełniała ankietę rodzącej. Na pytanie: „Zawód męża?” bez zastanowienia odpowiedziałam: „Ksiądz” – mina położnej była bezcenna! Przez cały czas pobytu w szpitalu przychodziły do mnie inne pielęgniarki, żeby zobaczyć, która to pacjentka ma dziecko z księdzem. Przysłuchując się dyskusji na temat celibatu w Kościele Rzymskokatolickim, zastanawiam się, ile kobiet zdecydowałoby się świadomie na bycie żoną księdza… Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Nie mamy wzorca, brak wyobrażeń na temat tego, jak by to miało wyglądać. Plebanie w dużych miastach to są często takie męskie koszary, proboszcz i kilku wikariuszy. Mam doświadczenie życia jako żona księdza katolickiego obrządku wschodniego i tego się w dużych parafiach greckokatolickich jak to rozwiązujecie? Każda rodzina mieszka osobno, nie ma wspólnych plebanii. Wyjątkiem jest nasza parafia katedralna we Wrocławiu. Na plebanii mieszka przeważnie proboszcz z rodziną, a pozostali księża mają swoje mieszkania na terenie parafii albo nawet poza nią. Przypomina mi się katolickie seminarium w Eichstätt w Niemczech. Spadek powołań sprawił, że w budynkach seminaryjnych zrobiło się dużo wolnego miejsca. Dzięki wsparciu niemieckich fundacji studiuje tam sporo księży, kleryków i diakonów z katolickich Kościołów wschodnich – koptyjskiego, syryjskiego, greckokatolickiego itd. Księża są często żonaci i na studia doktoranckie przyjeżdżają z żonami i dziećmi. Dolne piętro budynku zostało przebudowane i przygotowano tam kilka mieszkań dla tych rodzin. I wygląda to teraz tak: katolickie seminarium, klerycy, księża w sutannach, a na parterze wózki niemowlęce i biegające dzieci. My też tam czasem bywamy. Niesamowicie to wygląda. IWONA MARCISZAK – doktorantka teologii, filolog, nauczyciel, żona ks. Rusłana, mama czworga dzieci, zajmuje się działalnością charytatywną, w wolnym czasie pisze ikony, piecze ciasta, śpiewa i gra na gitarze, jeździ z mężem na rozmowa pochodzi z lipcowego wydania miesięcznika dominikańskiego "W drodze". Znajdziecie tam Państwo też wiele innych ciekawych Redakcja portalu

portal dla żonatych księży